Uff! Nareszcie bez masek i pandemicznych obostrzeń, z radością wspólnego oglądania filmu podczas normalnego seansu jak za dawnych lat. Nic dziwnego, że spragnieni wielkiego ekranu widzowie natychmiast ruszyli do kin.
Generalnie biorąc, mamy za sobą dziwny sezon filmowy. Bez wielkich hitów kasowych, a jednak w sumie niezły pod względem frekwencji w kinach. W repertuarze i w polityce produkcyjnej nadal brakuje tak zwanego kina środka. Jest z jednej strony – „autorsko” i „festiwalowo”, z drugiej – „komercyjnie” i „przaśnie”. W świecie bez Hitchcocka, Buňuela, Felliniego, Kurosawy i Bergmana, to pozorna, chybiona i szkodliwa alternatywa. Kino środka łączy jedno z drugim. Nie doceniamy ożywczej roli, jaką w kulturze filmowej spełniają wartościowe produkty masowego spożycia.
Pod koniec maja odbyło się walne zebranie Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Prezesem na ciężkie czasy dla rodzimej kinematografii, jakie zapowiada nowa kadencja, wybrany został ponownie Jacek Bromski. W nowych władzach sporo nowych twarzy. Zmiana warty również w Zarządzie Koła Scenarzystów SFP, któremu po rezygnacji Macieja Karpińskiego będzie przewodniczyć Magdalena Wleklik.
Nie tylko reżyser, operator, scenarzysta, kompozytor muzyki… Od pewnego czasu można zaobserwować wzmożone ruchy tektoniczne mikrośrodowisk przemysłu filmowego w stronę zawodowych uprawnień autorskich. Dzisiaj ubiegają się o nie: reżyser castingu, montażysta, realizator dźwięku, realizator efektów specjalnych.
Aż trzy polskie filmy zdobyły nominację do nagród Europejskiej Akademii Filmowej (EFA). „IO” Jerzego Skolimowskiego za reżyserię, „Film balkonowy” Pawła Łozińskiego w kategorii najlepszy dokument oraz „Inni ludzie” Aleksandry Terpińskiej w kategorii odkrycie roku.